One More Beer Festival 2017

Pierwsza edycja One More Beer Festival dobiegła końca. Wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, na wszystkie pytania znalazły się odpowiedzi. A pytań i wątpliwości było co niemiara - głównie za sprawą nowej i nieznanej w Polsce formuły. Co prawda zabieg "płacisz raz, pijesz ile chcesz" zastosowany już był przy Beer Geek Madness, jednak była to nieco inna impreza. Pomysłodawcami One More Beer Festival są Tomasz Rogaczewski z Pracowni Piwa i Grzegorz Korcz (Smak Piwa.pl, Chmielarnia, Mikkeller Bar Warsaw). Idea była taka by na polski grunt przenieść reguły organizacji z największych i najbardziej znanych festiwali piwa na świecie.

Od początku było wiadomo, że ta impreza skierowana będzie do bardzo wąskiego grona odbiorców - piwnych świrów/geek-ów, ludzi potrafiących docenić kunszt piwa i mogących sięgnąć głębiej do kieszeni w celu realizacji swojego hobby. Festiwal podzielony został na 3 sesje trwające po 4,5 godziny każda. Na każdej sesji swoje piwa prezentowało 30 browarów (20 zagranicznych i 10 polskich + jedna cydrownia), każdy lał po 2 piwa - co dawało imponująca liczbę 60 piw na sesji. Co więcej, prezentowane piwa często były naprawdę rzadkimi sztukami dotychczas nie do spróbowania w Polsce - przynajmniej za sprawą oficjalnych kanałów dystrybucji. Ale przyznać także trzeba, że szumnie głoszone "same sztosy, same białe kruki na kranach" było trochę przesadzone. Wiele piw spokojnie można było kupić nawet w przeciętnych sklepach specjalistycznych. I tutaj dochodzimy do pierwszego ale...

BILETY

Sprzedaż biletów uruchomiona została jeszcze zanim ogłoszono listę browarów i piw dostępnych na festiwalu. Cena na pojedynczą sesję to 195 zł, a karnet na wszystkie był wydatkiem rzędu 450 zł.  Za tą cenę otrzymywało się zgrabne szkło z cechą na 50 ml, książeczkę z mapką i spisem podpiętych rarytasów oraz możliwość darmowej i zupełnie dowolnej degustacji wszystkich dostępnych piw i cydrów. Przez zapowiedzi "samych sztosów" by być pewnym kupna biletów trzeba było zamawiać je niemal w ciemno, ufając organizatorom, że i tak dostanie się same wyjątkowe piwa do spróbowania. Każdy kto śledził kolejno ogłaszany line-up wie, że było inaczej, a dobitnie świadczyły o tym komentarze zawodu widniejące niemal pod każdym facebook-owym postem. Stanowczo bardziej chciałbym kupować bilety na sesję, na której wiem co i od kogo będzie lane. Jak się ostatecznie okazało wielkich tłumów na festiwalu nie było, a bilety sprzedawane były nawet bezpośrednio, w ostatnim dniu, więc przynajmniej w tym roku z wyborem można było zaczekać do ostatniej chwili.

Pierwsza sesja rozpoczynała się 1 września w piątek o godzinie 16:00, druga i trzecia w sobotę kolejno o 10:00 i 16:00. Od początku wiedziałem, że przy tej ilości piwa, trzech sesji nie jestem w stanie przeżyć. Co więcej już dwie sesje jednego dnia wydały mi się zabójstwem, dlatego zdecydowałem się tylko na trzecią - ostatnią. 

MIEJSCE

Impreza odbywała się w Centrum Targowym Chemobudowa na krakowskim Zabłociu. Początkowo nawet dla mnie, który mieszkałem 6 lat w Krakowie, wydawało się to totalne zadupie. Szybko jednak okazało się, że dojazd z Dworca Głównego i ogólnie centrum miasta zajmuje dosłownie chwilę, a tramwaje nawet w sobotę odjeżdżały w tamtym kierunku co 10 minut.

Tłumów nie było - dla odwiedzających sytuacja idealna

Sama hala targów sprawiała raczej PRL-owskie wrażenie i nie była jakoś bardzo obszerna. Stoiska z piwami zajmowały mniej więcej połowę jej powierzchni, pomiędzy nimi rozstawiono stoły i ławki do siedzenia. Pomimo tego, że nie było tłumów, praktycznie w ogóle nie stało się w kolejkach po piwo czy do kibla, to momentami trudno było znaleźć miejsce siedzące. Aż prosiło się by pozostałą wolną przestrzeń zapełnić ławkami czy choćby blatami do podparcia się, zrobienia notatek czy po prostu odstawienia na chwilę szkła.

SKLEPIK I BUTELKI

Festiwalowy sklepik był bogato wyposażony, można było w nim dostać piwa wcześniej nie dostępne w Polsce. Niestety ceny nie rozpieszczały i były wyraźnie wyższe niż w standardowych sklepach. Mnie najbardziej ucieszyła dostępność (w dowolnej ilości) piw z Laboratorium Pracowni Piwa - można było zakupić wszystkie specjalne piwa zaprezentowane przez Pracownię na One More Beer Festival, których nie omieszkałem zakupić. To czym urzekło mnie to miejsce była... muzyka. A tą na hali można było słyszeć co najmniej z kilku miejsc - kto miał coś pod ręką to puszczał. Prym wiódł browar Artezan i "butelkownia" właśnie. Z jednej strony stwarzało to wrażenie chaosu, z drugiej różnych zakątkach hali każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

PIWOOOOOoooooo!!!!111

Jak to zwykle u mnie bywa blogowe plany przed festiwalem miałem bogate... jednak zapomniałem o nich już w kilkuminutowej kolejce do wejścia. Co chwilę spotykani znajomi, masa rozmów, kontemplacja nad właśnie degustowanym trunkiem i ogólnie frywolna atmosfera sprawia, że kompletnie nie chce mi się ani wyciągać aparatu, ani robić jakiś bardzo szczegółowych notatek. Szkoda czasu na takie pierdoły. Wolę skupić się na aspektach społeczno-socjalnych, niż siedzieć z nosem w kartce (choć akurat na OMB od czasu do czasu coś notowałem). Z tego powodu na pewno nie znajdziecie tutaj opisu każdego spróbowanego przeze mnie piwa, raczej ogólne wrażenia na końcu tekstu.

Jakiś sztajger degustuje

Piwa serwowane były w pojemnościach 50 ml co przy 60 różnych piwach na każdej sesji razem dawało 3 litry piwa, często o zawartości alkoholu powyżej 10% obj. Ilość nie do przepicia - choć słyszałem o osobach, które rzekomo spróbowały wszystkiego. Na degustacje mieliśmy 4,5 godziny, co wbrew obawom wcale nie było za mało. Bez zbędnego pośpiechu, na spokojnie można było spróbować wszystkich zaplanowanych piw. Ja raczej nastawiłem się na zagranicę, choć kilka pozycji polskich także spróbowałem. I to co najbardziej mnie uderzyło to zauważalnie niższy poziom rodzimych piw. Pomimo kilku naprawdę ciekawych propozycji, w bezpośrednim porównaniu z czołówką światową polskie piwowarstwo wypadło jakoś tak siermiężnie i bez polotu. Nie wiem czy to standard czy tylko przypadłość trzeciej sesji. Natomiast totalną tragedią okazały się piwa z SzałPiw, czego kompletnie się nie spodziewałem. Szczerze mówiąc wstydziłbym się lać takie piwo, wiedząc, że tuż obok stoją najlepsi z najlepszych. Fest Buba Cognac czyli quadrupel (25 blg) leżakowany w beczkach po koniaku. Aromat był tak totalnie zdominowany zielonym jabłkiem, świeżo obraną skórką, że początkowo nic innego nie czułem. Przez chwilę miałem nadzieję, że piję wersję leżakowaną w beczce po calvadosie i stąd te jabłka... niestety nie. Piwo ewidentnie było wadliwe, zdominowane aldehydem octowym. W tle nieśmiało przebijały się suszone owoce.  W smaku zaskakująco wytrawne i również z aldehydem doprawionym solidną dawką rozpuszczalnika. Nie dało się tego pić i było to jedyne piwo tego wieczoru, które poszło w kanał. Tragiczna Buba tak mnie zaintrygowała, że spróbowałem także drugiego piwa z SzałPiw jakim był RIS (25 blg) z niewielkim udziałem słodów wędzonych torfem i leżakowany 6 miesięcy w beczce po bourbonie. Niestety to piwo było tylko trochę lepsze. Aldehyd również wyczuwalny, na szczęście na niższym poziomie. Do tego czekolada i nuty palone. W smaku pełne, z wyczuwalnym zielonym jabłkiem. Gorzka czekolada, finisz palony z niuansami drewna. Byłoby przyzwoicie gdyby nie aldehyd. Naprawdę wolałbym stwierdzić, że nie mam w ogóle piw niż na takim festiwalu lać piwa wadliwe.

Przejdźmy jednak do czołówki. Co najbardziej zapadło mi w pamięć? Przede wszystkim dwa piwa, które można traktować jako porównywalnie niesamowite:

Hoppin' Frog / Lervig - Sippin' Into Darkness czyli Chocolate Martini Stout (12% obj. alkoholu) - wersja warzona w Ameryce. Piwo robi wrażenie już w trakcie nalewania - bardzo gęsty płyn, nalewa się z brązową, drobno pęcherzykową i misternie tworzącą się pianą. Aromat jest intensywny i zniewalający: słodka, gęsta czekolada i nuty kakao dominują. Na drugim planie suszone owoce, orzechy, kawa i niuanse palone. W smaku piwo jest bardzo pełne, oleiste i słodkie. Pralinka czekoladowa przychodzi od razu na myśl. Kakao, wiśnie w czekoladzie, słodka kawa, paloność stonowana. Alkohol kompletnie nie przeszkadza. Bardzo złożone, bogate. Jest jak czekoladowe desery z alkoholem, jak czekoladowy likier z niewyczuwalnym alkoholem. Cud miód, z chęcią przytulił bym butelczynę. Co ciekawe wersja europejska, warzona w Lervigu była zdecydowanie inna - bardziej wytrawna, ale z o wiele bardziej wyczuwalną wanilią i kokosem. W smaku było wyraźnie alkoholowe, mniej pralinkowe, choć ciągle to bardzo dobre piwo.

Westbrook - Bourbon Barrel Aged Oud Bruin - Oud Bruin leżakowany 2 lata (sic!) w beczce po bourbonie. Piwo zniewalało potężnym aromatem beczki: drewno, wanilia i nuty bourbonu. Co ciekawe w sukurs przychodziły równie silne aromaty suszonych owoców, marmolady i melasy.
W smaku trunek okazał się jeszcze bardziej złożony. Marmolada z suszonych owoców (figi, daktyle, rodzynki) tworzyła słodką stronę, która balansowana była przez średnio kwaśny smak wiśni, cierpkiego czerwonego wina i minimalnie kwasku cytrynowego. Do tego wszystkiego dochodził wytrawny posmak mokrego drewna i cudownych nut wanilii i kokosu. Bardzo kompleksowe, bogate, po każdym łyku można było się rozpłynąć z zadowolenia.

Godne odnotowania i tylko nieznacznie "słabsze" okazały się:

Oud Beersel - Oude Lambik - roczny nieblendowany lambik. Piwo ma złotą barwę i jest delikatnie przymglone. Genialny w nim był dysonans między aromatem, a smakiem. Zapach bardzo intensywnie dziki, pełny spoconego konia, siana, stajni sugerował mocno kwaśnego i bezkompromisowego w smaku lambika. Tymczasem piwo okazało się gładkie, stonowane i bardzo przystępne. Czysta średniej wysokości cytrynowa kwaśność przyjemnie orzeźwiała. Kontrowała ją delikatna zbożowa słodycz i bardzo owocowy profil. Finisz wytrawny, kojarzący się z szampanem. Lambik którym można wprowadzić (i nie odstraszyć) nowicjuszy do świata piw spontanicznej fermentacji.

Dugges/Cloudwater - Yummy Rummy czyli imperialny stout (14% obj. alkoholu) warzony z dodatkiem prażonego kokosa i leżakowany w beczkach po Martinique Rhum Agricole z kakaowcem.
Było to kolejne piwo tego popołudnia z mega intensywnym wpływem beczki. Wanilia, migdały, drewno i wyraźny korzenny rum, mieszał się ze słodką czekoladą, kakaem i subtelnym kokosem. Poezja. W smaku in minus mieszał trochę zbyt wyraźny i gryzący alkohol. W sumie jest to cecha niemal wszystkich piw leżakowanych w beczce po rumie. Profil smakowy właściwie powtarzał to czym piwo przywitało nas w aromacie: czekolada, kakao nesquick, kokos i przyjemny wytrawny finisz z rumowym posmakiem... tak, aż ślinka cieknie. Bardzo dobre piwo, które z chęcią powtórzyłbym na spokojnie.

To wg mnie była czołówka trzeciej sesji. Oczywiście festiwal obfitował w masę dobrych i bardzo dobrych piw. Jeśli interesuje Was moja opinia o innych piwach próbowanych tego wieczoru to zapraszam na mój profil ratebeer: https://www.ratebeer.com/user/292960/

ATMOSFERA 

Wbrew obawom One More Beer Festival nie był totalnie odhumanizowaną imprezą, na której wszyscy biegają z kajecikami, robią notatki, zdjęcia, ciumkając i mlaszcząc przy tym głośno - by tylko nie stracić żadnego niuansu i spróbować wszystkich pozycji! Aż do porzygania! 4,5 godziny jednak pozwalało na spróbowanie odpowiedniej ilości piwa, zrobienie przerwy na jakiś posiłek, kibelek i spokojnie rozmowy.

Rozmowy na szczycie - Brekeriet i Artezan. Może coś z nich wyniknie ciekawego?

A trzeba przyznać, że pomimo widocznego na twarzach zmęczenia przedstawiciele browarów bardzo chętnie wchodzili w dyskusje, pozowali do zdjęć i ogólnie byli "dla ludzi". Nie dało się nie zauważyć panującej przyjaznej i swobodnej atmosfery. Tak jakbyśmy byli na dużej imprezie u znajomych. Oczywiście jakieś przejawy buraczano-cebulowe mi się rzuciły w oczy, ale zrzucam je na karb upojenia alkoholowego. Co ciekawe od piwowara bodajże Duggesa i tak dowiedzieliśmy się, że z tego co widzi, Polacy to bardzo "beer geek-owy" naród, że masa ludzi skupia się na piwie, notuje, wypytuje o szczegóły, szanując piwo jako trunek i pracę piwowara. Może to kurtuazja, ale miałem wrażenie, że jemu to akurat imponowało. W sumie miło słyszeć takie słowa.

Co i rusz spod lady wyskakiwały butelki z piwem - często przedpremierowym. 

Festiwal uważam za bardzo udany. Genialne piwa i bardzo swobodna atmosfera to mieszanka idealna, sprawiająca, że z żalem opuszczałem halę Chemobudowy. One More Beer Festival to pozycja obowiązkowa! Polecam Wam śledzić informacje o przyszłorocznej edycji, ja nie wyobrażam sobie jej pominięcia.


Gdzie jest Wally?! (fot. Michał "Docent" Maranda; https://polskieminibrowary.pl)



Komentarze

Popularne posty