Gdzieś na szczycie góry wszyscy razem spotkamy się...
Czegokolwiek by nie napisać, w takiej chwili i tak będzie zwykłym banałem.
Góry i sporty ekstremalne niosą ze sobą pewne ryzyko, jest ono w nie wkalkulowane. Czasami to my sami popełniamy błędy, a czasami zagrożenie jest obiektywne i niezależne od nas. Jesteśmy ostrożni, jednak NIGDY nie myślimy, o tym, że to nas czy naszych bliskich może spotkać coś złego.
Góry mają w sobie coś co przyciąga, co każe w nie wracać raz za razem. Są jak powoli rozwijający się wirus. Zarażamy się jeszcze jako dziecko, to na wycieczce szkolnej, to na weekendowym wypadzie z rodzicami. Dreptanie asfaltem do Morskiego Oka, wejście z ojcem na Szyndzielnię (bo mama w lakierkach, z młodszą siostrą wjechała kolejką), a może rodzinne ognisko na Jurze - wtedy pojawia się ta niezauważalna iskierka. Być może przez kolejne długie lata nie będzie dawała o sobie znać, ale delikatnie się tli, czekając na odpowiedni moment. Później pojawiają się wyjazdy ze znajomymi do schroniska, kolejne trekingi. Gdzieś tam w międzyczasie przemykają się nazwiska polskich himalaistów i ich sukcesy rozpalające wyobraźnię. A może by tak spróbować wspinaczki skałkowej, kolega ma sprzęt, koleżanka chodzi na ściankę. A może by tak spróbować wyjazdu w Tatry? A może by tak jaskinie? Kolega był i mówił, że jest fajnie. I zapisujemy się do klubu wysokogórskiego czy jaskiniowego by zrobić kolejny kurs, by poznać ludzi z tym samym wirusem w głowie.
Góry dają nam siłę, pozwalają oderwać się od codzienności. Piękne niepowtarzalne widoki i niezapomniane chwile. Tam priorytety są zupełnie inne. Kolejny trudny szlak, kolejna trudna droga wspinaczkowa, kolejne cholernie długie wyjście jaskiniowe. Plecak swym ciężarem wgniatający nas w ziemię, potworne zmęczenie na granicy wytrzymałości i... radość. Czysta radość, ze łzami w oczach.
Pomimo wkalkulowania ryzyka, śmierć zawsze zaskakuje, porusza i zmusza do zastanowienia... a góry, dumnie stoją niewzruszone.
Pomimo wkalkulowania ryzyka, śmierć zawsze zaskakuje, porusza i zmusza do zastanowienia... a góry, dumnie stoją niewzruszone.
Ania zginęła 21 lutego 2015 roku w lawinie, podchodząc do jaskini Komin w Ratuszu w Tatrach Zachodnich.
R.I.P
Komentarze
Prześlij komentarz