Chaos = Warszawa (Stillwater - Stateside Saison i Artezan & Lambrate - Tartaruga)
W końcu mogłem sobie pozwolić na kilka dni (dosłownie) urlopu. Początkowo myślałem, że pojechaliśmy na Warmię, później że na Pomorze, ostatecznie okazało się, że to Żuławy... a wydawało mi się, że w podstawówce byłem dobry z geografii.
W każdym razie na wyjazd przygotowałem sobie przekrój piw z browaru Raduga. Dlaczego akurat tak? Postanowiłem dać im szanse, bo dotychczas jakoś omijałem ich piwa i w sumie nigdy nic nie próbowałem. Stosunkowo dobre opinie, pozwalały przypuszczać, że będzie to udane kilka dni (przynajmniej z piwnej strony). Ale o tym będzie w kolejnym wpisie. A teraz... chaos = Warszawa, Warszawa = chaos.
W naszej pięknej (?!) stolicy dotychczas nie byłem. To znaczy zdarzało mi się być przejazdem, zdarzało mi się zawozić czy odbierać kogoś z lotniska, czy być niejako tranzytem przejeżdżając z dworca na dworzec, nawet metrem jeździłem. Ale dotychczas nie byłem w Warszawie w celach stricte turystycznych. Wracając ze wspomnianych Żuław, postanowiliśmy zahaczyć o "stolyce" i zmienić ten stan rzeczy.
Gdzie jest krzyż, gdzie są moje buty... gdzie są dobre multitapy w stolycy?! |
Może powiecie, że jestem małomiasteczkowy, lecz jakieś tam porównanie mam. Sześć lat mieszkałem w Krakowie, parę wakacyjnych miesięcy w Londynie, byłem w Paryżu, Moskwie, a i w Irkucku nawet i... nigdzie nie czułem się tak zagubiony jak w naszej stolicy! Warszawa jest architektonicznym chaosem: tutaj sąsiadować ze sobą może przedwojenny budynek ( choć pewnie zrekonstruowany już po wojnie) z zupełnie nowoczesnym, przeszklonym o fantastycznych kształtach, a oba stoją na przeciwko PRL-owskiego monstrum. Całość sprawia wrażenie jakiegoś niewybrednego żartu. Warszawa jest komunikacyjnym chaosem: drogi, skrzyżowania i przygotowane sposoby przebrnięcia przez nie to mordęga. Niejasne oznakowania lub ich całkowity brak nie ułatwiają sprawy. Namiastka metra (używanego chyba tylko po to by jak najszybciej opuścić centrum) wcale nie pozwala się odnaleźć. Po wyjściu z podziemi stajemy jak w ryci, drapiąc się po głowie i rozmyślając w którą stronę teraz się udać. Napisy, które pod ziemią wskazują jakieś tam kierunki (np. Muzeum Powstania Warszawskiego) na powierzchni nagle znikają. I zamiast udać się w interesującą mnie stronę muszę kolejny raz otworzyć mapę, albo wrócić się do tabliczek na skrzyżowaniu. Jak dla mnie porażka zamiast skupiać się na zwiedzaniu, ciągle szukam drogi. Na uspokojenie, każdy dzień postanowiłem kończyć przy dobrym piwie, odwiedzając choć kilka "kultowych" warszawskich multitapów.
Po obejściu Starówki (30 stopni Celsjusza) i zobaczeniu Pałacu postanowiłem napić się dobrego piwka. Kroki swe skierowałem do JaBeerWocky - pubu na ul. Nowogrodzkiej (niedaleko Kufli i Kapsli obok, których przemknąłem nie wchodząc). Nie bez znaczenia był fakt, że akurat 13 sierpnia w JaBeerWocky właśnie, odbywała się podwójna premiera piw śląskiego browaru Kraftwerk. Szybko przywitałem się z chłopakami, zamówiłem premierowe session IPA - Maxim i szukam miejsca. Wszystkie stoliki przed pubem zajęte, OK - myślę, wejdźmy do środka. Tam zajętych tylko parę, ale o zgrozo temperatura wyższa niż ta na zewnątrz! Absolutna duchota, bez żadnego przewiewu, koszulka od razu mokra od potu. Nie mam pojęcia jak kilku śmiałków tam wytrzymywało. Niemalże wybiegłem stamtąd i pozostało mi tylko dopić piwo na stojąco, opierając się o gzyms budynku. Nie chciało mi się nawet aparatu wyciągać (choć sam wystrój nie najgorszy), a piwo wypiłem właściwie na raz - tak było sesyjne. Nie wiem czy dobre czy nie, po prostu ugasiłem nim pragnienie. Knajpa wyglądała na całkiem spoko, do tego za barem Marcin "Mason" Chmielarz, przy barze siedzący Adam Czogalla z Browaru Perun i właściciel Rafał "Browarzyciel" Kowalczyk. Jednak co z tego, nie miałem ochoty na samoumartwianie, nie pozostało mi nic innego jak pójść dalej, niestety.
Następnie kroki skierowaliśmy do Cudów na Kiju... których ponownie nie mogliśmy znaleźć. Tutaj było trochę mojej winy, bo niedokładnie spojrzałem na adres i na mapę. Dodatkowo miejsce, w którym pub się znajduje, od razy wykluczyłem z poszukiwań. Sprawy nie ułatwia brak jakiegokolwiek loga na ścianach czy drzwiach przeszklonego lokalu. Przyciągnął mnie dopiero rząd nalewaków widziany z zewnątrz i spis piw wypisany na szklanej ścianie.
Pierwsze co tutaj robi wrażenie to ilość dostępnego miejsca. Przy dobrej pogodzie zdaje się być nieograniczone, ludzie po prostu rozkładają kolejne stoliki i krzesełka na schodach i dużym dziedzińcu budynku, w którym/pod którym znajduje się pub. Ciekawe rozwiązanie muszę przyznać. Iskry w oczach rozpaliły dostępne piwa, amerykańce na kranach zawsze robią na mnie wrażenie. Zapał jednak skutecznie ugasiła, długa na około 30 minut kolejka do baru. Indolencja i opieszałość barmanów zdawała się osiągać maksimum, a burdel (inaczej się tego nazwać nie da) za barem tylko utrudniał pracę. Niecierpliwość klientów była aż zanadto wyczuwalna, tymczasem barman jakby nigdy nic urządza sobie kolejne pogawędki ze znajomymi, polewając im oczywiście piwo po za kolejnością. Byłem bliski rezygnacji, ale chęć zakończenia dnia dobrym piwem, utrzymała mnie na pozycji. Dla tych mniej cierpliwych co prawda było inne wyjście - piwa butelkowe sprzedawane bezpośrednio przed wejściem. Butelki popularnych piw leżały w lodzie, co niewątpliwie zapewniało odpowiednio niską temperaturę, jednak nie znalazłem tam nic czego bym już nie próbował.
Na plus trzeba zapisać ciekawe menu przekąsek do piwa, napoi bezalkoholowych i wyśmienitą pizzę. Z piw wybrałem dwa:
Stillwater - Stateside Saison
Styl piwa określono na american farmhouse ale, w założeniu browaru ma to być amerykański odpowiednik klasycznego europejskiego saisona. Fermentowane przy użyciu dzikich drożdży, a do chmielenia użyto odmian amerykańskich i nowozelandzkich. Piwo ma 6,8% alkoholu obj.
Aromat zdominowany jest potężnym zapachem... no własnie czego, tu miałem zagwozdkę. Wiedziałem, że już kiedyś go czułem, skojarzył mi się z dzieciństwem, ale nie wiedziałem co to dokładnie jest. Po ładnych paru minutach odnalazłem w pamięci... serek homogenizowany o smaku marakui z początku lat 90-tych! Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, to tak, to było to. Trochę przypomina lactobacillusy, ale nie jest kwaśny. W tle odrobina nut pieprzowo-ziołowych. Po ogrzaniu ukazuje się delikatny alkohol.
Piwo jest wytrawne, trochę skórzaste i owocowe (jabłka, mirabelki) w posmaku. Finisz to wyraźna drożdżowa, a może alkoholowa goryczka. Chmielu właściwie nie wyczułem.
"Farmhouse" w nazwie stylu, nie jest bez znaczenia. Piwo jest wioskowe na swój zaskakujący sposób. Nie jest to typowa stajnia, zad od konia czy inna spocona derka, tak typowa dla piw belgijskich. Mleczno-owocowe aromaty i posmak wyprawionej skóry (dzwiakał ktoś kiedyś?) w połączeniu z wyraźnym alkoholem tworzą niezwykłą mieszankę. Stateside Saison to przedziwne piwo, raczej degustacyjne, a na pewno jest to najdziwniejszy saison jaki dotychczas miałem okazję próbować. Może choćby dlatego zasługuje na uwagę.
Artezan & Lambrate - Tartaruga
Nowość z Artezana uwarzona wspólnie z włoskim browarem Lambrate. Artezan już przyzwyczaił nas do eksperymentów i tym razem nie mogło być zbyt prosto, dostajemy piwo w stylu smoked american brown ale. Za zasyp odpowiadają Polacy, a prezentuje się on następująco: pale ale, amber, wędzony bukiem, pszeniczny grodziski, caramunich III, pszeniczny czekoladowy, pale chocolate, torfowy. Czyli mamy, aż trzy rodzaje słodów wędzonych! Chmielenie to wkład Włochów, użyto odmian: Chinook, Amarillo, Cascade, Centennial, Tomahawk. Piwo ma 16% ekstraktu, 6& alkoholu obj. i 60 IBU.
Aromat jest silnie wędzony, zdominowany torfem, jest też trochę nut ogniskowych i ziołowych chmieli. W tle nikłe aromaty karmelowo-orzechowe. Piwo jest lekkie w smaku, a od początku pojawia się wyraźna, ziołowo-tytoniowa goryczka. Słodowa strona piwa (karmel, delikatna czekolada) raczej jej nie równoważy. Wydaje się, że gdzieś tam na końcu pojawiają się nuty orzechowe.
Tartaruga to piwo, w którym dużo smoked i american, a mało brown. Wydaje się, że styl obiecuje coś więcej i inaczej sobie to piwo wyobrażałem. Pomimo tego dostajemy kolejne wędzone i bardzo pijalne piwo od Artezana. Warto spróbować.
Ok na tym zakończmy. Dwa warszawskie puby raczej mnie zawiodły, piwo na szczęście nie. Kolejny, krótszy wpis będzie o odwiedzinach PiwPaw Beer Haven - 91 nalewaków i otwarte 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu! Czy to może się nie udać?!
Następnie kroki skierowaliśmy do Cudów na Kiju... których ponownie nie mogliśmy znaleźć. Tutaj było trochę mojej winy, bo niedokładnie spojrzałem na adres i na mapę. Dodatkowo miejsce, w którym pub się znajduje, od razy wykluczyłem z poszukiwań. Sprawy nie ułatwia brak jakiegokolwiek loga na ścianach czy drzwiach przeszklonego lokalu. Przyciągnął mnie dopiero rząd nalewaków widziany z zewnątrz i spis piw wypisany na szklanej ścianie.
Pierwsze co tutaj robi wrażenie to ilość dostępnego miejsca. Przy dobrej pogodzie zdaje się być nieograniczone, ludzie po prostu rozkładają kolejne stoliki i krzesełka na schodach i dużym dziedzińcu budynku, w którym/pod którym znajduje się pub. Ciekawe rozwiązanie muszę przyznać. Iskry w oczach rozpaliły dostępne piwa, amerykańce na kranach zawsze robią na mnie wrażenie. Zapał jednak skutecznie ugasiła, długa na około 30 minut kolejka do baru. Indolencja i opieszałość barmanów zdawała się osiągać maksimum, a burdel (inaczej się tego nazwać nie da) za barem tylko utrudniał pracę. Niecierpliwość klientów była aż zanadto wyczuwalna, tymczasem barman jakby nigdy nic urządza sobie kolejne pogawędki ze znajomymi, polewając im oczywiście piwo po za kolejnością. Byłem bliski rezygnacji, ale chęć zakończenia dnia dobrym piwem, utrzymała mnie na pozycji. Dla tych mniej cierpliwych co prawda było inne wyjście - piwa butelkowe sprzedawane bezpośrednio przed wejściem. Butelki popularnych piw leżały w lodzie, co niewątpliwie zapewniało odpowiednio niską temperaturę, jednak nie znalazłem tam nic czego bym już nie próbował.
Na plus trzeba zapisać ciekawe menu przekąsek do piwa, napoi bezalkoholowych i wyśmienitą pizzę. Z piw wybrałem dwa:
Stillwater - Stateside Saison
Styl piwa określono na american farmhouse ale, w założeniu browaru ma to być amerykański odpowiednik klasycznego europejskiego saisona. Fermentowane przy użyciu dzikich drożdży, a do chmielenia użyto odmian amerykańskich i nowozelandzkich. Piwo ma 6,8% alkoholu obj.
Jedyne zauważone logo pubu. |
Aromat zdominowany jest potężnym zapachem... no własnie czego, tu miałem zagwozdkę. Wiedziałem, że już kiedyś go czułem, skojarzył mi się z dzieciństwem, ale nie wiedziałem co to dokładnie jest. Po ładnych paru minutach odnalazłem w pamięci... serek homogenizowany o smaku marakui z początku lat 90-tych! Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, to tak, to było to. Trochę przypomina lactobacillusy, ale nie jest kwaśny. W tle odrobina nut pieprzowo-ziołowych. Po ogrzaniu ukazuje się delikatny alkohol.
Piwo jest wytrawne, trochę skórzaste i owocowe (jabłka, mirabelki) w posmaku. Finisz to wyraźna drożdżowa, a może alkoholowa goryczka. Chmielu właściwie nie wyczułem.
"Farmhouse" w nazwie stylu, nie jest bez znaczenia. Piwo jest wioskowe na swój zaskakujący sposób. Nie jest to typowa stajnia, zad od konia czy inna spocona derka, tak typowa dla piw belgijskich. Mleczno-owocowe aromaty i posmak wyprawionej skóry (dzwiakał ktoś kiedyś?) w połączeniu z wyraźnym alkoholem tworzą niezwykłą mieszankę. Stateside Saison to przedziwne piwo, raczej degustacyjne, a na pewno jest to najdziwniejszy saison jaki dotychczas miałem okazję próbować. Może choćby dlatego zasługuje na uwagę.
Artezan & Lambrate - Tartaruga
Nowość z Artezana uwarzona wspólnie z włoskim browarem Lambrate. Artezan już przyzwyczaił nas do eksperymentów i tym razem nie mogło być zbyt prosto, dostajemy piwo w stylu smoked american brown ale. Za zasyp odpowiadają Polacy, a prezentuje się on następująco: pale ale, amber, wędzony bukiem, pszeniczny grodziski, caramunich III, pszeniczny czekoladowy, pale chocolate, torfowy. Czyli mamy, aż trzy rodzaje słodów wędzonych! Chmielenie to wkład Włochów, użyto odmian: Chinook, Amarillo, Cascade, Centennial, Tomahawk. Piwo ma 16% ekstraktu, 6& alkoholu obj. i 60 IBU.
Aromat jest silnie wędzony, zdominowany torfem, jest też trochę nut ogniskowych i ziołowych chmieli. W tle nikłe aromaty karmelowo-orzechowe. Piwo jest lekkie w smaku, a od początku pojawia się wyraźna, ziołowo-tytoniowa goryczka. Słodowa strona piwa (karmel, delikatna czekolada) raczej jej nie równoważy. Wydaje się, że gdzieś tam na końcu pojawiają się nuty orzechowe.
Tartaruga to piwo, w którym dużo smoked i american, a mało brown. Wydaje się, że styl obiecuje coś więcej i inaczej sobie to piwo wyobrażałem. Pomimo tego dostajemy kolejne wędzone i bardzo pijalne piwo od Artezana. Warto spróbować.
Ok na tym zakończmy. Dwa warszawskie puby raczej mnie zawiodły, piwo na szczęście nie. Kolejny, krótszy wpis będzie o odwiedzinach PiwPaw Beer Haven - 91 nalewaków i otwarte 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu! Czy to może się nie udać?!
Komentarze
Prześlij komentarz