Remonty to zło! Kraftwerk - Rogaty na pocieszenie.

Krótko i nie na temat: remonty zabierają życie! Marzyłem o tym momencie długie lata, ale już początek mnie przeraża.

Paca-man i Komnata Tajemnic
Z domu na dobre wybyłem na drugim roku studiów, czyli gdzieś w 2005 roku. W sumie cały okres "krakowski" (jakieś 6 lat) to trzy przeprowadzki i zawsze wynajmowane mieszkania. W domu rodzinnym byłem raczej gościem, a gdzieś w międzyczasie rodzicie postanowili zmienić dotychczasowe życie: ojciec zamknął firmę, sprzedał dom i z mamą przenieśli się do starej drewnianej chałupki w środku lasu w okolice Zwardonia. Bez dojazdu zwykłym samochodem, około 2 kilometry od najbliższych zabudowań.

Photo by Wioletta Minojć
Nie, moi rodzice nie są hipisami, ale ponoć całe życie szukali takiego miejsca. OK, trudno, jednak ja tym samym straciłem "swoje miejsce", do którego zawsze mogłem wrócić. Wiecie jak to jest, w roku akademickim wyjeżdżacie, jednak na wakacje wracacie do domu, Jedziecie w jakąś długą podróż, czy pracujecie pół roku za granicą , znudzi Wam się to zawsze możecie wrócić do tego jedynego łóżka, do tych znanych ścian. Ja takiego miejsca już nie miałem. Nie powiem dość mocno to przeżywałem, ale cóż... życie.

Po studiach opuściłem Kraków i pond rok mieszkałem wraz z dziewczyną u przyszłych teściów.  Tak było najtaniej i wtedy najwygodniej. Kiedy atmosfera zaczęła się zagęszczać postanowiliśmy kolejny raz się przenieść. Ostatnie trzy lat spędziliśmy w wolnym mieszkaniu znajomych. Ale koniec tego dobrego! W końcu przyszedł ten czas, trochę wymuszony sytuacją - zdecydowaliśmy się na kupno czegoś swojego! Najpierw zastanawianie się czego chcemy i na co nas stać, później długa batalia o kredyt (próbuję nie myśleć o tym, że będziemy go spłacać niemal do starości) i po około 6 miesiącach możemy zacząć "reymonta". Czasu mamy niewiele - dead line to 30 kwietnia. Niby doprowadzenie mieszkania ze stanu deweloperskiego do stanu użytkowego nie powinno stanowić problemu, jednak jak na złość wszytko powoli się wydłuża.
By nie stracić rękojmi deweloper nakazał wykonywanie wszelakich przeróbek instalacji tylko i wyłącznie ich ekipami remontowymi. Niby w porządku, ale dzwoniąc do elektryka okazało się, że mieszka on 200 km dalej i przyjechać może za trzy tygodnie! Głupia robota na kilka godzin, a ja mam ściągać gościa z drugiej strony Polski?! Hydraulik jest trochę bliżej, ale też nie na miejscu. I tak po kolei to co miało być szybką i łatwą robota okazuje się być problemem.
Ogólnie rzecz biorąc co mogę chcę wykonać sam (coś tam kiedyś robiłem) - a w końcu mamy XXI wiek i każdy może być youtube-owym majstrem! Odrobina wiedzy, trochę czytania, trochę oglądania i do roboty. Zobaczymy co z tego wyjdzie. W między czasie oczywiście burza mózgów, na temat tego jak ma wyglądać nasze mieszkanie. Szukanie ciekawych rozwiązań, wybieranie podłóg, płytek do łazienki czy kuchni. Na szczęście nasze pomysły są zbieżne, mniej więcej. I tak zlatują kolejne dni, a czasu nie ma nie tylko na pisanie, ale nawet na degustacje... pozostaje tylko żłopanie piwska.

No dobra trochę przesadzam, bo na Rogatego znalazł się czas. Chłopaki z Kraftwerka przypuścili ostatnio szturm na różne browary (Witnica, Reden, Wąsosz) i warzą na potęgę. Po premierowym Beboku, ukazał się Panzerfaust (żytnie IPA), Leśny Dziad (wędzony lager), Heksa (porter z lukrecją), Południca (saison z kwiatem lipy, rozmarynem, tymiankiem, szałwią, skórką słodkiej pomarańczy i wędzonymi śliwkami), a ostatnio M16 czyli IPA z trawą cytrynową. Trzeba przyznać, że jest rozmach...  a ja mam spore tyły.

No cóż butelka Rogatego uśmiechała się do mnie z zakamarków lodówki już od dłuższego czasu, teraz postanowiłem dać jej szansę.


Kraftwerk - Rogaty


Jak podaje etykieta (nota bene bardzo gustowna, z fajną grafiką)  mamy do czynienia z chocolate chili milk stoutem - prawda, że brzmi wspaniale? Piwo ma 15 BLG i 4,5% obj. alkoholu. Do gara wrzucono cztery rodzaje papryczek chili: Chipotle, Ancho, Pasilla, Qujilla. Nic mi te nazwy nie mówią i zastanawiam się czy ktoś jest w stanie je rozpoznać. Mam wrażenie, że jest to podobny zabieg jak w Hadesie z Olimpu - "nawdupcamy" dużo dziwnych nazw, będzie się niosło. Ciekaw jestem czy gdyby wykorzystać jedną odmianę, ale w tej samej ilości to odczucie byłoby inne?


Najgorsze miało jednak nadejść... czytam sobie dalej ten skład i aż przecieram oczy: "słód przeniczny"! Co ku@!#$% ?! Nie wiem jak to mogło dojść, aż do momentu oklejania butelek? Babol absolutny. Dobra, dość znęcania się, przejdźmy do piwa:

Piana jest intensywna, średnio-pęcherzykowa, ale dość szybko redukuje się do obrączki. Piwo ma czarną barwę, jednak pod światło widać brunatne prześwity.
Aromat jest mocny, wyraźnie czekoladowy i kawowy. W tle można wyczuć delikatne nuty palone. Ogólnie zapach jest typowy dla dobrego milk stout-a. 
W smaku w pierwszej chwili piwo jest słodko czekoladowe, do tego stopnia, że zastanawiałem się gdzie te papryczki? Jednak zaraz po przełknięciu pojawia się dość mocna ostrość chili. Muszę przyznać, że jak dla mnie jest ona na idealnie wysokim poziomie. Lekko szczypiąca i rozgrzewająca, ale wciąż zachęcająca do kolejnego łyka. Mankamentem dodawania papryczek jest to, że dominują smak i bardzo utrudniają wyczucie czegokolwiek innego. 

Rogaty okazał się bardzo dobrym czekoladowym stout-em, z genialnie współgrającą ostrością chili. Nieprzesadzoną jak choćby w Viking Chili Stout z Hornbeer-a  tylko taką, która idealnie dopełnia i tak ciekawe piwo. Majstersztyk! Mam nadzieję, że pojawią się kolejne warki, bo na pewno jest to jedno z tych piwo, które warto powtórzyć. 



Komentarze

Popularne posty